Co w nas jest pod tym względem nie tak? Mamy przecież wielu kolegów, zajmujących się opieką nad osobami starszymi. I w pełni akceptujemy, że pracę w opiece wykonują mężczyźni . Jest dla nas jasne i oczywiste, jeżeli córka zajmuje się i mamą, i tatą. Nie mamy nic przeciwko temu, gdy syn poświęca się opiece nad ojcem. Okazuje się, że granice tolerancji opiekunek osób starszych w Niemczech chwieją się, kiedy syn opiekuje się swoją mamą. W takich sytuacjach zapominamy o równouprawnieniu, przepada w nas feminizm, występuje podejrzliwość i zażenowanie. Pojawia się wręcz jakaś osobliwa pruderia.
Herbert ma 61 lat i zajmuje się opieką nad swoją mamą od ponad 3 lat. Kilkanaście lat wcześniej przez 6 lat pomagał razem z siostrą swojej mamie w opiece nad ojcem, którego dosłownie powalił atak serca. Ojciec zapadł w śpiączkę. Nigdy już nie wstał z łóżka, nie było z nim żadnego aktywnego kontaktu. Wymagał naprawdę intensywnej, ciągłej i skomplikowanej opieki. Mama nie chciała zgodzić się na oddanie męża do jakiegoś ośrodka opiekuńczego. Na szczęście rodzice mieli dobre ubezpieczenie, a firma Herberta prosperowała nieźle. Mogli zapewnić tacie pełen komfort opieki we własnym domu. Herbert zdaje sobie jednak sprawę z tego, że gdyby nie poświęcenie i dobra organizacja pracy w opiece mamy, tata nie miałby szansy na dożycie tylu lat. Dożycie w atmosferze wsparcia i obecności najbliższych.
Mama zawsze zachowywała się tak, jakby za chwilę sytuacja miała się zmienić. Mówiła, że nikt – ani oni jako rodzina, ani lekarze nie wiedzą, co myśli i co czuje chory w śpiączce. Dlatego trzeba o niego walczyć i starać się traktować go normalnie. Trzeba z nim rozmawiać i dbać o jego komfort. I bronić przed cierpieniem. Dosłownie godzinami walczyła z nieuniknionymi przykurczami mięśni. Walczyła z odleżynami. Dużo z tatą rozmawiała – opowiadała, co się dzieje za oknem, jak się sama czuje, co będą robić, kiedy wyzdrowieje.
Kiedy tata zmarł, próbowała wrócić do pracy zawodowej, ale nikt jej już nie chciał. Straciła cel, jakim była opieka nad tatą i początkowo nie mogła znaleźć sobie nowego miejsca w życiu. Los nie dał jej wnuków. Przez kilka lat udzielała się w wolontariacie. Dzieliła się swoim doświadczeniem w opiece nad chorymi w śpiączce z innymi, pomagała. Załamała się, kiedy siostra Herberta zginęła w wypadku samochodowym. Popadła najpierw w depresję, a potem powoli zaczęła się pojawiać demencja.
Herbert również ciężko przeżył utratę siostry, tym bardziej, że dosłownie miesiąc wcześniej odeszła od niego żona. Zostali praktycznie sami z mamą. Herbert pracował, prowadził swoją działalność gospodarczą. Codziennie musiał być przynajmniej przez 6-8 godzin w biurze. Zatrudniał kilka osób, ale wiadomo, że bez obecności właściciela wielu spraw nie można załatwić. Mama bała się zostawać sama w domu. On też się o nią bał. Zaglądały do niej sąsiadki, przyjaciółki, koleżanki z wolontariatu, przychodziły służby medyczne. To nie wystarczało. Założył w domu monitoring – mógł będąc w pracy widzieć, co się dzieje w domu. Dawało to większe poczucie bezpieczeństwa i jemu, i jego mamie.
Niestety, kamery nie chronią przed upadkiem. Mama przewróciła się i złamała szyjkę kości udowej. Osteoporoza i silne leki, które brała ze względu na depresję spowodowały, że nie dało się wszczepić endoprotezy. Tak samo jak tata Herberta, stała się osobą w pełni zależną od innych. Depresja i demencja to bardzo złe połączenie. Bała się obcych ludzi. Kiedy przychodziły pielęgniarki z Caritas do porannej czy wieczornej toalety, trzęsła się ze strachu.
Herbert nie miał wyjścia – musiał sam zacząć opiekować się mamą. Nauczył się przecież wszystkiego od niej, kiedy zajmowali się ojcem. Jak zmienić pieluszkę, jak umyć, jak nakremować, jak wklepać środek zapobiegający odleżynom. Mógł tak przeorganizować swoją pracę zawodową, że co 2 godziny był w domu. Ostatnio sam trochę podupadł na zdrowiu i postanowił zatrudnić do pomocy opiekunkę z Polski. Chciał, żeby przy mamie w czasie jego nieobecności był ktoś, do kogo będzie się mogła przyzwyczaić, kogo nie będzie się bała tak, jak codziennie zmieniających się opiekunek z Caritas.
Herbert stara się opowiadać spokojnie, ale przez każde jego słowo przebija rozgoryczenie:
„Wiesz, kiedy robisz coś dla chorej osoby, którą kochasz i szanujesz, to myślisz przede wszystkim o tym, żeby było jak najlepiej dla chorego. I o niczym więcej. Ale jak ktoś patrzy na to z boku, to nagle twoje poświęcenie dla dobra własnej matki staje się złe. Pierwsza opiekunka, którą zatrudniłem bardzo dobrze mówiła po niemiecku i miała dużo znajomych w Niemczech. Co po kilku dniach usłyszałem przypadkiem, kiedy rozmawiała po niemiecku z kimś przez telefon? Że ma całkiem niezłą pensję, praca jest łatwa, ale ja jestem jakiś nienormalny, bo sam myję i zmieniam pieluszkę swojej mamie. I wieczorem kładę się koło niej, wkładam rękę pod kołdrę i z nią rozmawiam. A ona przecież już nic nie rozumie, to jest roślinka, po co ja do niej mówię. I po co ja jej tą rękę pod kołdrę wkładam.
Trzy lata, rozumiesz to, trzy lata robiłem przy mamie wszystko, co jest potrzebne przy chorej osobie. I nadal jeżeli mogę, to sam opiekuję się mamą. Po to, żeby nie musiała bać się obcych, po to, żeby nie czuła się opuszczona przez bliskich, po to, żeby odwdzięczyć się jej za wszystko, co zrobiła dla mojego taty. Staram się jej dać taki sam komfort i wsparcie, jakie dostawał od niej tata. Codziennie wieczorem kładę się koło mojej mamy, wkładam rękę pod kołdrę, żeby trzymać ją za rękę i porozmawiać z nią tak, jakby była zdrowa.
Nie ukrywam, byłem bardzo rozgoryczony i zwolniłem tą opiekunkę. Następna pani powiedziała mi, że ona nie wytrzyma w takim miejscu i wyjechała po kilku dniach. A następna wykrzyczała mi prosto w twarz, że jestem nienormalny, bo nie mam żony i sam zmieniam wieczorem pieluszki mamie. Przecież to jest moja mama. Najbliższa osoba dla każdego człowieka. Naprawdę nie rozumiem. Kto tu jest nienormalny? Ja czy ta panie opiekunki z Polski.”
„Pracowałam kiedyś u małżeństwa. Pani chorowała na raka. Jej mąż bardzo się poświęcał opiece nad nią, dbał o nią, mył, karmił, zmieniał pieluszki. To było jak w książce, podziwiałam go – miłość do grobowej deski, na dobre i na złe, do końca. Ten pan odezwał się do mnie po kilku latach, potrzebował opiekunki dla swojej mamy. Pojechałam, ale szybko zrezygnowałam z tej pracy. Coś mu się chyba w głowie poprzestawiało. Przyjeżdżał w każdy weekend i miałam wtedy wolne. Sam wtedy mył matkę, robił przy niej wszystko. To było jakieś takie dziwne.”
„Daj spokój, staruszka ponad 90 lat, syn prawie siedemdziesiątka i kładzie się przy mamie w łóżku? To jest nienormalne.”
„Zjechałam z tej szteli. Nie wiem dlaczego, nie mogłam sobie tam poradzić. Pracowałam przecież kilka lat w tej samej rodzinie w Niemczech. Podopieczny był trudny, potrafił krzyczeć całą noc. Przychodziła wtedy w dzień córka, mogłam się wyspać. Ona go rano myła, zmieniała pieluszkę, nie przeszkadzało mi to. Ale jak trafiłam na miejsce, kiedy to samo robił syn dla matki – uciekłam pod pierwszym lepszym pretekstem”.
Co jest w nas pod tym względem nie tak?
Używamy cookies