Wszyscy wiemy z jakiego powodu wybieramy pracę w opiece w Niemczech – tam czekają na nas zarobki na jakie my Polacy nie możemy liczyć w kraju. Dlaczego jednak opiekunki osób starszych zostawiają czasami pracę w opiece w Niemczech? Przyczyn jest wiele, ale często tym najważniejszym powodem jest … jedzenie. Prozaiczna sprawa ale chyba większość opiekunek osób starszych spotkała się z tym problemem w pracy w opiece.
Niemcy, i to nie tylko ci starsi, oszczędzają na jedzeniu w sposób, który dla nas często jest nie do przyjęcia. Wyżywienie w pracy w opiece zniechęciło do wyjazdów Teresę, która miała tego pecha, że trafiała zawsze na miejsca pracy gdzie kwestia jedzenia stawała się najważniejszą sprawą:
W pracy w opiece w Niemczech byłam trzy razy. I za każdym razem wracałam do domu po prostu głodna. Gdyby mój mąż się o tym dowiedział, nie pozwoliłby mi więcej wyjechać, bez względu na konsekwencje. Musiałam zacząć pracować, bo on miał wypadek przy pracy. Jest elektrykiem, poraził go prąd. Dobrze, że wyszedł z tego z życiem, ale ma uschniętą rękę i dostaje tylko zasiłek chorobowy, nie może pracować. A ratę kredytu na dom trzeba płacić.
Zakwaterowanie i wyżywienie całodobowej opiekunki z Polski należy do obowiązku rodziny niemieckiej. Zakwaterowanie – rozumie się samo przez się. Wyżywienie – też jest to jasne. Przeważnie opiekunka mieszka sama ze starszą osobą, lodówka w domu jest najczęściej jedna. Opiekunka zastępuje niejako członków rodziny w opiece więc niezręcznie byłoby gdyby miała osobną półkę z jedzeniem albo gotowała dwa osobne obiady. Zarówno ze względów ekonomicznych jak i praktycznych wyżywienie jest więc dodatkiem do wynagrodzenia. I to zapisanym w umowie.
Nie wiem, może mam po prostu pecha ale w ubiegłym roku przepracowałam w Niemczech trzy razy po dwa miesiące i w ciągu każdego pobytu naprawdę śniło mi się tylko jedno – jedzenie. Świeży chleb z chrupiącą skórką – siedzę przy stole i odrywam sobie bez krojenia po kawałeczku tyle, na ile mam ochotę. Miękka maślana bułeczka którą smaruję powidłami śliwkowymi. Soczyste żeberka z sosem obok młodych ziemniaczków posypanych koperkiem. Duży talerz parującej zupy jarzynowej z natką pietruszki. Gorące paróweczki z odrobiną musztardy i obok kromka razowego chleba z masłem. Rumiane jabłuszko które nagryzam i czuję jego kruchość i słodycz. Wafelek, taki zwykły, bez czekolady, ale z kakaowym nadzieniem. Otwieram drzwi od lodówki i zastanawiam się co przekąsić – deser jogurtowy czy może plasterek żółtego sera albo kawałek szynki.
Jestem raczej szczupła i jedzenie do chwili podjęcia pracy w Niemczech nie było dla mnie przedmiotem marzeń. Ot, jadłam bo człowiek musi jeść. Nie przywiązywałam do jedzenia większej wagi. Pamiętam czasy, kiedy w Polsce był kryzys i mięso, masło, wędliny można było kupić tylko na kartki. Żywność była reglamentowana przez państwo, a i tak można było na te kartki kupić tylko po odstaniu w gigantycznych kolejkach, czasami całej nocy. W sklepach na półkach był tylko ocet i makaron. Ale jakoś wtedy nie miałam snów o jedzeniu, może dlatego, że jednak to jedzenie było w odpowiedniej ilości, a może dlatego, że podświadomie wiedziałam, że nie ma innej możliwości i już.
Moja pierwsza praca – mała wioska, a nawet nie wioska, tylko dom za wsią. Wnuczka opiekowała się babcią i miała co tydzień przywozić zakupy. Tam nie było nawet gdzie kupić chleba, najbliższy sklep był jakieś 8 kilometrów dalej. Bez roweru czy samochodu nie było szansy na samodzielne zrobienie zakupów. Pani Juta była osobą leżącą. Schorowana i zniszczona przez życie kobiecina, którą do łóżka położył wylew. Cała prawa strona sparaliżowana. Do tego artretyzm w obu kolanach, naprawdę nie mogła chodzić. Jeżeli chodzi o czynności fizjologiczne, to miała prawie pełną kontrolę i broniła się przed założeniem pieluszek. Opieka nad nią wiązała się więc z dźwiganiem – przenoszeniem na krzesełko toaletowe i z powrotem na łóżko. Tak 10-12 razy dziennie. To naprawdę wymaga wysiłku fizycznego ze strony opiekuna. Dodatkowo trzeba sprzątnąć dom, zrobić pranie i prasowanie a przy osobie leżącej zmienia się pościel czasami nawet 2-3 razy dziennie, jakieś prace porządkowe wokół domu, praca w ogródku. To spory wydatek energetyczny i trzeba tą energię jakoś uzupełnić. Wnuczka albo tego nie rozumiała albo nie chciała rozumieć. Za pierwszym razem przywiozła siatkę z zakupami i szybciutko wyjechała. Na tydzień był bochenek chleba, litr mleka, pół kilograma kaszki manny, jeden świeży kurczak, opakowanie żółtego sera (8 plasterków), opakowanie jakiejś wędliny pływającej w konserwantach, dwa dni po terminie przydatności do spożycia i siatka z pięcioma pomarańczami. Na tydzień dla dwóch osób! Dobrze, że starsza pani miała w szafce mąkę i przyszła z wizytą sąsiadka, która miała kury i przyniosła 4 jajka w prezencie. Zrobiłam makaron i naleśniki. Ja już nie mówię o sobie, ale starsza pani potrzebowała odpowiednio zbilansowanej diety. Myślałam, że wnuczka nie ma orientacji co i w jakiej ilości kupić, więc zrobiłam listę zakupów. Nie odbierała telefonów ode mnie, więc na następny tydzień dostałyśmy z babcią dokładnie to samo. Cudem udało mi się wcisnąć wnuczce listę zakupów – a naprawdę nie był to spis rzeczy ani bardzo drogich ani wyszukanych. Rozumiem to, że jest czasami taka sytuacja finansowa, że trzeba zacisnąć pasa ale jednak…. Wytrzymałam tam te dwa miesiące kontraktu, bo udało mi się poprosić listonosza, żeby to on następnym razem przywiózł nam kilka rzeczy ze sklepu. Dałam mu swoje pieniądze i wysłałam SMS do wnuczki, że zakupy już załatwiłam z listonoszem i nie musi nic sama kupować, tylko ma oddać mi 50 Euro. To była dziwna kobieta, nie wiem o co w tym wszystkim chodziło. Więcej nie przyjechała, ale podawała pieniądze przez listonosza. A na pewno odbierała całą rentę babci.
Na drugim miejscu pracy to z kolei na obiady i kolacje do dziadków schodziła się cała rodzina – dzieci z dziećmi i dziećmi dzieci. Przez pierwsze kilka dni po emeryturze życie rodzinne kwitło – przy stole. Starsi państwo oboje z lekką demencją, ona dodatkowo na wózku inwalidzkim, cieszyli się bardzo, bo dom był pełen rodziny. Dla nich to było bardzo miłe. Starszy pan prowadził jeszcze nawet sam samochód. Wyjazdy z nim po zakupy to były prawdziwe emocje – nigdy nie byłam pewna, czy zajedziemy i wrócimy bezpiecznie. Starszy pan robił zakupy spożywcze bez opamiętania – to lubi Heinz a to Rachel, to dla Trudi a to dla Petera. A pieniędzy wystarczało najwyżej na 7-10 dni podejmowania na posiłkach kilkunastu osób. Potem pieniądze kończyły się, wizyty dzieci i ich potomnych również, a starsi państwo zostawali z pustą lodówką i burczeniem w brzuchach. Starszy pan pokorniał, dawał mi 100-120 Euro na zakupy na prawie trzy tygodnie i mówił: Teresa, tylko nie kupuj za dużo, jakoś nie mamy apetytu. Tylko, że tą całą czeredę trzeba było przecież obsługiwać, gotować dla nich, sprzątać dla nich i jeszcze starszą panią dźwigać, bo była sparaliżowana od pasa w dół, więc ja miałam apetyt ale nie miałam nawet sumienia powiedzieć, że potrzebuję więcej jedzenia. Próbowałam kiedyś porozmawiać o sytuacji finansowej rodziców z córkami, z synami ale udawali, że nie wiedzą o co chodzi. Mogłam kupić dla siebie po kryjomu w tym biednym okresie jakieś jedzenie, wychodziłam przecież sama na spacery. Ale nie miałam sumienia zjeść na mieście kiełbaski curry jak wiedziałam, że starsi państwo na kolację dostaną chleb obsmażany w jajku.
A ta trzecia praca – to z kolei choroba starszej pani przejawiała się w tym, że była bardzo skąpa i tak jakby trochę się mściła na zdrowych osobach za swoje nieszczęście. Jeździła na wózku inwalidzkim, elektrycznym. Ładny dom, super pokój dla mnie, w sumie praca też w normie, nie było problemu z pieniędzmi, dobrze płacili. Poza jedzeniem było tam naprawdę wszystko w porządku. Starsza pani nie widziała jednak potrzeby żebym jadła więcej czy inaczej niż ona. Ona cały dzień bez ruchu na wózku, do tego problemy z trzustką i żołądkiem. Ja zdrowa jak rzepa ale – ciągłe bieganie po schodach, sprzątanie domu z myciem dużych okien, dźwiganie starszej pani. Jej śniadanie to był jogurt i jedna kromka pieczywa chrupkiego. Moje też. Jej obiad to porcja obiadowa dla dzieci ze słoiczka. Mój też. Podwieczorek – kawa z mlekiem, sucharek, sałatka z 3 pokrojonych drobno suszonych moreli. Mój też. Kolacji starsza pani nie jadała. Ja też. Dobrze, że dwa razy w tygodniu przychodziła tam dziewczyna do gimnastyki, Czeszka z pochodzenia. Wiedziała dobrze, na czym polega problem w tym domu, bo nie byłam tam pierwszą opiekunką z Polski. Miała dobre serce, przynosiła zawsze bułkę z serem, szynką i pomidorem, ale musiała mi ją dawać ukradkiem. Jadłam tą bułkę szybciutko w pralni jakby to był największy rarytas na świecie. Raz w tygodniu miałam dzień wolny i zajadałam się w mieście czym dusza zapragnie, ale nie da się najeść na cały tydzień. Dlaczego nie kupowałam sobie jedzenia w tygodniu? Starsza pani bowiem wszędzie z dumą rozgłaszała, że opiekunka ma u niej bardzo dobrze. Mieszka w jej domu i ma wszystko to samo co ona. A moja poprzedniczka wyleciała z pracy bez zapłaty, ponieważ kupiła sobie z własnych pieniędzy jedzenie i ośmieliła się schować je do lodówki starszej pani, bez uzgodnienia z nią. Była też oczywiście wielka awantura o niewdzięczność.
Nie wiem, kiedy pojadę znowu do Niemiec. Trochę tam zarobiłam i wyrównała nam się sytuacja finansowa. Znalazłam też pracę na zastępstwo w Polsce. Nie zarabiam tak dużo jak tam ale wystarczy. I na ratę kredytu i na świeży chleb na śniadanie.
Wysłuchała i opracowała redakcyjnie: www.arbeitlandia.eu
Używamy cookies