Wielu naszych rodaków traktuje Niemcy jak kraj mlekiem i miodem płynący. Dobre zarobki i wysokie świadczenia socjalne powodują, że jest on jednym z najczęstszych kierunków imigracji zarobkowej, zarówno wśród Europejczyków, jak i przybyszów z innych państw.
Czy to oznacza, że nasi zachodni sąsiedzi opuszczają swój kraj tylko podczas wakacyjnych wojaży? Statystyki wskazują na coś zupełnie innego.
Dane udostępnione przez Eurostat (Europejski Urząd Statystyczny), niemiecki Federalny Urząd Statystyczny oraz polski GUS (Główny Urząd Statystyczny) dowodzą niezbicie, że w ostatnich latach liczba Polaków i Niemców opuszczających swoje ojczyzny była bardzo podobna – co jest trochę mniej zaskakujące biorąc pod uwagę wyższą liczba ludności Niemiec.
Przykładowo w roku 2013 kraj zza naszej zachodniej granicy opuściło ponad 259 tys. osób, podczas gdy rodzime statystyki wskazały ubytek ludności oscylujący wokół 276 tys. Podobnie było rok później: niecałe 325 tys. osób opuściło Niemcy, a Polskę ponad 268 tys. Brzmi niepokojąco? Pewnie tak, ale analizując sytuację ludnościową danego kraju najważniejsze dane to te, które określają tzw. saldo migracji, czyli różnicę pomiędzy napływem a odpływem osób. Tutaj Niemcy biją nas na głowę – w 2013 roku mogli oni pochwalić się dodatnim saldem migracji w wysokości 433 tys. osób, podczas gdy Polska odnotowała spore saldo ujemne (-56 tys. osób).
Dużo mniej korzystne są dla Niemiec statystyki dotyczące wieku najczęściej emigrujących osób. Wskazują one niezbicie, że na wyjazd z kraju decydują się przede wszystkim osoby młode w wieku produkcyjnym, w przedziale od 25 do 35 lat. Często są to małżeństwa z małymi dziećmi lub osoby, które w najbliższym czasie prawdopodobnie zdecydują się na posiadanie potomstwa, a to nie tylko obala mit niemieckiego emeryta spędzającego jesień życia pod palmami, ale także niekorzystnie wróży strukturze demograficznej tego kraju.
Powody emigracji naszych zachodnich sąsiadów są mniej oczywiste niż nasze. Wiadomo, Polacy wyjeżdżają głównie w poszukiwaniu pracy i wyższych standardów życia. Czego więc za granicą szukają Niemcy, obywatele kraju, w którym o pracę nie jest trudno, a pomoc państwa pozwala osobom bezrobotnym na godne życie? Odpowiedź może wydawać się trochę zaskakująca, gdyż zarówno mieszkańcy dużych niemieckich miast, jak i innych europejskich aglomeracji opuszczają swoje kraje przede wszystkim w poszukiwaniu spokoju.
Wciąż rosnące tempo życia, pogoń na pieniędzmi, wszechogarniający konsumpcjonizm – szczególnie widoczny w niedawnym świątecznym okresie – oraz wysoki wskaźnik zagęszczenia ludności powodują dyskomfort, który dla niektórych jest trudny do zniesienia. Niemcy wybierają więc USA, Kanadę, Australię i Nową Zelandię albo senne miasteczka hiszpańskich wybrzeży, często za cenę niższych zarobków. Chętnie przenoszą się też do Szwajcarii - jej ewidentnym plusem jest brak trudności językowych.
Nie bez wpływu na ich decyzję są także problemy społeczne i polityczne, z którymi borykają się kraje Unii Europejskiej. W tym zakresie za szczególnie uciążliwe uznaje się konflikty na tle narodowościowym i wyznaniowym, wysoki poziom przestępczości, trudności w dostępie do opieki zdrowotnej czy niezadowalający system szkolnictwa. Styl życia i jego jakość nie są jedynymi przyczynami emigracji. Niemcy także wyjeżdżają do pracy, ale sylwetka statystycznego emigranta zza naszej zachodniej granicy jest nieco inna niż ta, którą znamy z własnego ogródka.
Często wyjeżdżają bowiem młodzi i doskonale wykształceni ludzie. Są oni na tyle przedsiębiorczy, że nie obawiają się trudności związanych z przeprowadzką ani utraty miękkiej poduszki niemieckiego socjalu. Za granicą zakładają własne firmy, zarabiają dobre pieniądze i cieszą się świętym spokojem albo kontynuują karierę naukową na zagranicznych uczelniach (zgodnie z danymi z 2010 roku co siódmy doktorat z zakresu nauk ścisłych, który napisany został przez osobę niemieckiego pochodzenia, obroniony został w USA, gdzie mieszka także trzy czwarte niemieckich noblistów). Mniej spokojne są za to niemieckie władze. Opisane zjawisko jest typowym drenażem mózgów, na którym państwo traci dwa razy – pierwszy, ze względu na siły i środki włożone w wykształcenie takiej osoby i drugi, podejmując wysiłki zmierzające do sprowadzenia z zagranicy fachowców, których brak doskwiera wysoko rozwiniętej niemieckiej gospodarce. Luki tej nie zapełniają bowiem imigranci z innych państw, którzy często są pracownikami niewykwalifikowanymi.
Używamy cookies