Zatrzymajmy się na chwilę na podopiecznych – na ich historiach, na historiach o ludziach.
Ona – żona chora na Alzheimera, nieruchoma jak maskotka, w pięknych ubraniach, elegancka jak w filmie na podstawie „Pamiętnika” Nicolasa Sparka. On – mąż, codziennie tak samo zakochany, jak 50 lat temu, czekający na sygnał rozpoznania, którego nigdy nie dostał. Marianna z rozczuleniem wspomina pracę u pary małżeńskiej w Monachium. „Obejrzałam setki fotografii i filmów z ich życia. Pan codziennie pokazywał je niby dla mnie, ale ciągle zerkał na żonę. Liczył na jej „przebudzenie” pod wpływem wspomnień. To była piękna miłość i piękna para. Miewali ciche dni, czasami się ostro pokłócili, ale przez te wszystkie lata to były tylko chwile nieporozumień. Większa część ich życia to było wspólne spędzanie czasu, okazywanie sobie czułości, wspieranie się. Mieli taki plan, żeby na późną starość przeprowadzić się do Portugalii, kupili już nawet tam dom. Choroba Alzheimera dała znać o sobie, kiedy żona miała 61 lat i postępowała bardzo szybko. Ten pan (oboje mądrzy, wykształceni ludzie) zrobił dla żony wszystko, co można było zrobić z punktu widzenia współczesnej medycyny. Niestety, po niecałych 4 latach żona przestała go kompletnie rozpoznawać. Nie poznawała też dzieci, nikogo i niczego. Była jak na to schorzenie bardzo spokojna. Pozwalała się bez problemu umyć, ubrać, nakarmić. Nie była agresywna, nie uciekała. Czy Pani wie, że on przez 6 lat zawsz jak wracał z biura, przynosił jej kwiaty? To było piękne i straszne zarazem. Codziennie wchodził do domu z tym samy wyrazem nadziei na twarzy, całował ją w rękę i próbował dać te kwiaty. I czekał na choćby najmniejszy błysk rozpoznania, że ona wie, że go pamięta, że nadal… Mam wiele lat doświadczenia w pracy w opiece, byłam w różnych miejscach, ale tę parę zapamiętam na zawsze. I powiem może coś niezbyt popularnego, ale sama nie potrafię zdecydować, kto w tej sytuacji miał gorzej – żona, którą choroba pozbawiła wszystkich wspomnień czy mąż, który zachował wszystkie wspomnienia wspólnego, dobrego życia, ale nie miał ich z kim dzielić? Mąż zmarł na zawał serca, kiedy był z wizytą u znajomych, reanimacja się nie powiodła. I wiecie co? Ona po kilku dniach dostała silnego wylewu i też odeszła. Może to zwykły przypadek a może jednak jakoś wiedziała o jego obecności? Tego się nigdy nie dowiem”.
On – tata z w miarę świeżą diagnozą – demencja czołowo-skroniowa. Tata, który podjął się samotnej opieki nad niepełnosprawną intelektualnie córką, kiedy żona nie wytrzymała i odeszła. Ona – ta córka, sama zagubiona. Nie wie, dlaczego tata jednocześnie ją odpycha i woła po imieniu. Dla Beaty było to jedno z bardziej obciążających psychicznie miejsc pracy. „Ten pan poświęcił całe swoje życie opiece nad córką. Nie wiem dokładnie, co jej było, chyba po prostu taka się urodziła. Jej mama odeszła, jak dziewczynka miała dwa latka, ona jej nie pamięta. Tata bardzo dbał o córeczkę, starał się też, żeby nie została zamknięta w czterech ścianach. Chodziła do szkoły specjalnej, na terapie. Przyjeżdżał po nią codziennie taki specjalny transport, jeździła na kilka godzin do jakiejś pracy. Podobno mieli swój rytuał powitalny – jak wracała do domu, zawsze rzucała się w jego objęcia z „tatuś, tatuś, mój kochany tatuś”. Jak do nich trafiłam, to ona miała już 51 lat, a on 80. Niby jeszcze funkcjonował dobrze w znanym sobie otoczeniu, jednak miał problem z rozpoznawaniem twarzy. W jego umyśle gdzieś tam funkcjonowała twarz córki jako małej dziewczynki. I tęsknił za nią, pytał ciągle, gdzie jego córeczka, popłakiwał. A ona, nie rozumiała, co się dzieje. Dla niej tata był ciągle taki sam, a dla niego ta pani po 50-tce, która próbowała się do niego przytulać, była obcą osobą. Więc ją odpychał i pytał, co robi w jego domu. Wiele widziałam w swojej pracy w opiece, ale uwierzcie mi, to było coś strasznego. Oboje płakali – ona wołała „tatuś, tatuś, to ja”, a on rozpaczał „gdzie jest moja córeczka, co się z nią stało, powiedzcie mi”. Mieli takiego zaprzyjaźnionego prawnika, był ustanowiony jako dodatkowy opiekun prawny dla tej córki, gdyby ojcu coś się stało, dla mnie był też osobą do kontaktu. Widział kilka razy, jak wyglądają powroty córki do domu z pracy, jaki to dramat dla obojga. Po kilku tygodniach zakończyłam tam pracę. I córka i tata trafili do specjalistycznych ośrodków opiekuńczych. Czy mieli możliwość się spotykać? Nie wiem i naprawdę nie wiem, czy ich rozdzielenie było najlepszym rozwiązaniem. Pewnie nie, ale nikt nic lepszego nie wymyślił. Strasznie mi było żal ich obojga, taka wielka losowa niesprawiedliwość z piętnem demencji”.
Masz swoją historię z pracy w opiece do opowiedzenia? Napisz do nas!
Używamy cookies